wojtyla
Z
Niegowicią związany jest najwybitniejszy nasz Rodak, Karol Wojtyła obecny
Papież Jan Paweł II. Nie był tu długo, lecz został na zawsze w pamięci
parafian. O Karolu Wojtyle napisano już niezliczoną ilość życiorysów.
Ograniczę się więc tylko do tego roku, który wtedy jako młody ksiądz spędził
wśród mieszkańców niegowickiej parafii.
Zacytowanych
zostanie kilka fragmentów książek i wiele wypowiedzi osób pamiętających
papieża. Sam nie mogę pamiętać Ojca Świętego z tych niegowickich czasów.
Karol Wojtyła zna moją mamę Marię Trzaska i jej brata Stanisława Wyporka.
Wielokrotnie przebywał w naszym rodzinnym domu. Pamiętam ze swojego życia
trzy zdarzenia związane z Karolem Wojtyłą - Papieżem Janem Pawłem II.
W latach sześćdziesiątych, jako
uczeń początkowych klas szkoły uczestniczyłem w uroczystościach wyświęcenia
na księdza moje wujka Jerzego Wyporka. Wyświęcenia dokonał biskup Karol
Wojtyła. Po uroczystościach przed katedrą wawelską oczekiwał na biskupa tłum
ludzi. My z całą rodziną staliśmy gdzieś z boku. Ksiądz biskup zauważył jednak z daleka
wujka Stanisława, który wzrostem przewyższał prawie wszystkich. Nie zważając
na nic podszedł do nas porozmawiać. Wypytywać się o Niegowić, znajomych. Byliśmy
tak przejęci, że nawet nie pamiętam czy pocałowaliśmy pierścień
biskupi.
Drugie
zdarzenie miało miejsce kilka lat później. Już jako maturzysta uczestniczyłem
w zamkniętych rekolekcjach w Seminarium Duchownym w Krakowie. W czasie
ostatniego obiadu przybył do nas niespodziewanie kardynał Wojtyła. Wtedy już
był rzadkim gościem w Krakowie i jego wizyta była wielkim przeżyciem.
Kardynał nie odmówił sobie przyjemności bycia z młodzieżą. My siedzieliśmy
przy stołach a On spacerował po sali i rozmawiał, pytał się skąd jesteśmy.
Gdy podszedł do mnie odpowiedziałem, że jestem z Niegowici. Zatrzymał się i
spytał o nazwisko. Ponieważ tato nie pochodzi z Niegowici, nic mu ono nie
powiedziało. Ale szybko uzupełniłem odpowiedź o informację, że mama z domu nazywała się
Wyporek. Ks. Kardynał podszedł do mnie pogładził po głowie i powiedział głośno
"Słuchajcie chłopcy, z jego mamą po wojnie w Niegowici graliśmy
przedstawienia". Byłem bardzo przejęty, wzruszony ale równocześnie
bardzo dumny z mojej rodziny. Zdarzyło się to na rok przed
wyborem Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową.
Trzecie
zdarzenie, to pielgrzymka do Rzymu w 1997 r. Wraz z parafianami dostąpiliśmy
zaszczytu uczestniczenia w audiencji prywatnej. Papież był bardzo słaby, jak
się okazało chory, podszedł do nas i od razu poznał swojego kolegę z czasów
szkolnych i seminaryjnych ks. Józefa Gąsiorowskiego, wieloletniego proboszcza
parafii niegowickiej. Ja stojąc z tyłu nie miałem możliwości zamienić choćby
słowa z Ojcem Świętym, zresztą nie chciałem dla własnej próżności
zawracać głowy zmęczonemu Papieżowi. Pamiętam tylko jego wzrok spod
przygarbionej głowy, który spokojnie przesuwał po nas wszystkich jakby szukając
znajomej twarzy. Powtarzał tylko "Pozdrówcie Niegowić". Przypomniał
sobie swojego proboszcza Buzałę. Ks. Gąsiorowski powiedział, że on już na
zawsze zostanie w Niegowici, Papież odwrócił się i z uśmiechem odpowiedział
"Ja też bym tak chciał".
Tak
wspomina ten czas Jan Paweł II w książce "DAR I TAJEMNICA"
"NA WIEJSKIEJ PARAFII W NIEGOWICI
Kiedy wróciłem do Krakowa, znalazłem w Kurii Metropolitalnej
pierwszy "przydział pracy" - tzw. "aplikatę". Książę Metropolita był wtedy w Rzymie, więc
jego wola dotarła do mnie za pośrednictwem tego pisma. Przyjąłem tę wolę z radością.
Najpierw dowiedziałem się, jak dostać się do Niegowici i udałem się tam w odpowiednim dniu.
Dojechałem autobusem z Krakowa do Gdowa, a stamtąd jakiś gospodarz podwiózł mnie szosą w
stronę wsi Marszowice i potem doradził mi iść ścieżką wśród pól, gdyż tak miało być bliżej.
W oddali było już widać kościół w Niegowici. A był to okres żniw. Szedłem wśród łanów
częściowo już skoszonych, a częściowo czekających jeszcze na żniwo. Pamiętam, że w pewnym
momencie, gdy przekraczałem granicę parafii w Niegowici, uklęknąłem i ucałowałem
ziemię.
Nauczyłem się tego gestu chyba od ŚW. Jana Marii Vianneya. W
kościele pokłoniłem się przed Najświętszym Sakramentem, a następnie poszedłem przedstawić
się mojemu proboszczowi. Ks. prałat Kazimierz Buzała, dziekan niepołomicki i proboszcz w
Niegowici, przyjął mnie bardzo serdecznie i po krótkiej rozmowie pokazał mi mieszkanie na
wikarówce.
I tak rozpoczęła się moja praca duszpasterska na pierwszej
parafii. Trwała ona tylko rok, a była wypełniona zwyczajnymi obowiązkami wikariusza i
katechety. Uczyłem religii w pięciu szkołach podstawowych, w wioskach należących do parafii
w Niegowici, do których dowożono mnie wozem konnym lub bryczką. Zapamiętałem życzliwość tak
ze strony grona nauczycielskiego jak i parafian. Klasy były różne. Niektóre grzeczne i
spokojne, inne zaś rozbrykane. Do dziś pamiętam ciszę i skupienie, jakie panowały w
klasach, gdy w Wielkim Poście przeprowadzałem lekcję na temat męki Pańskiej.
W tym czasie parafia w Niegowici przygotowywała się do obchodu
50-lecia święceń kapłańskich swego proboszcza. Ponieważ stary kościół nie wystarczał już na
potrzeby duszpasterskie, parafianie zadecydowali, iż najpiękniejszym darem dla Jubilata
będzie budowa nowej świątyni. Zabrano mnie jednak dosyć szybko z tej pięknej wspólnoty.
A
tak przypomina te dni ksiądz Mieczysław Maliński.
"Wreszcie
po dwóch latach, w 1948 roku, wrócił (z Rzymu p.autora). Jak z tamtego świata,
jakiś odświeżony, jakiś taki inny, choć przecież ten sam. Został
wyznaczony przez Księcia (kardynał Sapiecha p.autora) wikariuszem w Niegowici.
Koledzy przyjęli tę wiadomość trochę ze zgorszeniem. – Jak to,
taki zdolny ksiądz, po takich studiach, teraz, z doktoratem, na taką dziurę?
Śmiał się z tego.
Jeździłem
tam nieraz. Niegowić mała parafijka na końcu świata, a przynajmniej na końcu
diecezji. Wielkie lipy wokół starego kościółka, plebania jeszcze bez
elektryczności, studnia, sad i ogród, kury, krowy w stajni. Ale co najważniejsze,
jeden z najlepszych proboszczów w diecezji. I znów widać było rekę Księcia.
Wyraźnie chciał zapewnić księdzu, na którego bardzo liczył, najlepszy
start w pracę duszpasterską. (...)
(...)
Co robisz? - pytałem z ciekawością kleryka, który wie, że wkrótce stanie
się jego udziałem to samo życie.
-
Wszystko, jak każdy wikary. Rano Msza św., potem konfesjonał, śniadanie,
nauka religii i powrót do siebie na wikarówkę. Po południu jest bardziej luźno.
Ale trzeba być na miejscu, bo mogą wezwać do chorego." ( ks. M. Maliński
- "Wezwano mnie z dalekiego kraju"
-1980 Poznań.)
"
W Niegowici prowadzi Żywy Różaniec. Zakłada kółko dramatyczne, które pod
jego kierunkiem przygotowuje i wystawia w sali Domu Katolickiego sztukę 'Gość
oczekiwany' Kossak-Szczuckiej. Zapamiętany jako bardzo hojny w dzieleniu się z
biednymi. (...) Pobłogosławił 13 małżeństw, pierwsze Stanisława
Substelnego z Zofią Strojną - 20 X 1948 r. z Marszowic. Ochrzcił 48 dzieci,
pierwszy chrzest 5 wrzesnia 1948 - Eugeniusza Wegrzyna, syna Antoniego i
Eleonory. W 1949 roku bierze udział w organizowaniu komitetu budowy nowego kościoła."
Tak pisze o tych czasach ks. Adam Boniecki w książce" KALENDARIUM ŻYCIA
KAROLA WOJTYŁY - Znak Kraków, 1983 r.
Ale
najważniejsze jak pamiętają Go mieszkańcy Niegowici.
Ksiądz prałat Józef Gąsiorowski.
Znaliśmy się,.jak to się mówi,.od chłopaków jeszcze w Wadowicach.
Jesteśmy z jednego roku. Razem graliśmy w piłkę, razem chodziliśmy do gimnazjum. Czasami
zastanawiam się, czym on się wyróżniał, że został następcą Chrystusa. Był zdolny, to
prawda, na dodatek w każdej wolnej chwili zaglądał do książki. Ponownie spotkaliśmy się w
seminarium. Po trzech latach arcyksiążę Sapieha wysłał go do Rzymu. Po powrocie szybko
zaczął awansować, ale zawsze pamiętał o swoich kolegach. Mnie raz powiedział:
"Ty wiesz co, myśmy się jeszcze w gimnazjum lubili". Miło mi było
takie słowa słyszeć. Kiedy parafia, niegowicka potrzebowała nowego proboszcza powiedział do
mnie: Pójdziesz do Niegowici. Bałem się. Wtedy usłyszałem: Idź dasz sobie radę.
I tak zacząłem pracę w kościele, którego budowę zainicjował nasz Ojciec Święty.
Przepracowałem tu 24 lata.
Maria
Wyporek Trzaska:
Z księdzem Karolem Wojtyłą zetknęłam się w l948 r., kiedy przybył
do parafii na pierwszą w życiu posadę. Byłam wtedy licealistką, a nowy wikariusz zaraz
nawiązał kontakt z młodzieżą. Gdy po raz pierwszy spotkał się z nami powiedział:
Pamiętajcie, aby wydając sąd o bliźnich najpierw osądzić samego siebie: swoje wady i
grzechy, a wtedy łagodniej będziemy sądzić bliźnich. Najpierw musimy swoje wady usunąć, a
wtedy zrozumiemy wady innych. Pracę zaczął od założenia amatorskiego teatru, który
kontynuował bogate tradycje wsi pod tym względem. Ksiądz dał się poznać jako człowiek
bardzo mądry, dobry, skromny i pobożny Wszystkie te cechy kwalifikowały nam go do tego, że
zajdzie wysoko. Dlatego nie dziwiliśmy się, kiedy został wybrany na Piotrową
Stolicę.
Jestem dzisiaj już emerytowaną nauczycielką i dlatego pewnie mogę
z perspektywy czasu powiedzieć, że umiał podejść do młodzieży. Był bardzo naturalny i
bezpośredni. Polubili go wszyscy od pierwszego spotkania, był po prostu jednym z nas. Jakim
go pamiętam najbardziej? Jak siedzi w bryczce przed wyjazdem na katechezę do Wiatowic i
czyta książkę. Wciąż się uczył i wiele potrafił nauczyć nas. Mój kontakt był bliski dzięki
Staszkowi, który zawsze był u niego, a nieraz ks. Karol przychodził do naszego domu!
Józefa Wachel:
Kiedy mój narzeczony, prezes KSMM, został zatrzymany w Krakowie,
poszłam do księdza Karola Wojtyły z prośbą o modlitwę.
Przyjął intencję bardzo chętnie, nie pozwolił sobie zapłacić. Powiedział tylko: On jest tak
samo nasz, jak i wasz Po miesiącu narzeczony wrócił i wtedy postanowiliśmy się pobrać.
Ślubu udzielał nam ksiądz Dziekan, który założył na tą okazję purpurowe szaty. Był to wyraz
uznania dla pracy mojego męża w KSMM. Asystował mu ksiądz Wojtyła. Po ślubie poszliśmy
zaprosić obecnego Papieża na skromne przyjęcie. Wesela nie było. bo byliśmy biedni,
Ucieszył się z zaproszenia. Chociaż ślub braliśmy w lutym, pogoda była bardzo ładna. Młody
wikary powiedział do nas: Piękne życie będziecie mieć, bo macie śliczny dzień. Tych słów
nie zapomnę do końca życia. Dziś wiem, że sprawdziły się, chociaż krzyżyków nie
brakowało.
Władysława Kostuch:
Widzę jak dziś tamtą
scenę - postać księdza klęczącego w kurzu, zatopionego w modlitwie przed przydrożną figurą.
Tak zobaczyliśmy go po raz pierwszy. Potem już wiedzieliśmy, że całe jego życie to modlitwa
i pomoc biednym. Oddał nawet swój jedyny sweter, który zrobiliśmy mu na imieniny. Pewnego
razu odwiedził chorą kobietę, która sama wychowywała dzieci.
Zostawił jej wszystko, co miał przy sobie, ale jeszcze w bramie przypomniał sobie. że
zostało mu w kieszeni 50 zł. Wrócił się od tej bramy i zostawił również tę resztę
pieniędzy. Często znajdowano go w kościele, jak leżał krzyżem i modlił się.
Julian Sutor:
Pozostanie mi w pamięci tamta zima, kiedy powiedziałem ks.
Karolowi, że nie mam okrycia na zimę. Wtedy popatrzył na mnie i pożyczył mi swój płaszcz, w
którym całą zimę chodziłem do szkoły. O innej pomocy, jakiej doznałem Z jego strony, nie
chcę mówić, niech to będzie tajemnicą. (...) Nigdy nie zaparłem się tego, co wtedy tam z
taką miłością wpajał w moje serce i umysł ks. Karol. To była dla mnie szkoła wiary.
Chciałbym się kiedyś z Ojcem Świętym spotkać. Myślę, że będę miał to szczęście.
Podobał mi się sposób w jaki do nas, młodych, mówił. Pamiętam.
jak stwierdził, że trzeba być w tyciu człowiekiem zdecydowanym, zahartowanymi przygotowanym
na stawienie czoła przeciwnościom, że trzeba mieć silną wolę, jak góral... Zresztą często
mawiał: Jestem góralem! I taki rzeczywiście był...
Stanisław Wyporek:
Pamiętam, jak któregoś razu ks. Wojtyła poprosił mnie do siebie,
do mieszkania i zapytał, czy bym nie zechciał mu pomóc w pewnej sprawie. Chodzi o
przepisanie jego pracy doktorskiej. Zgodziłem się i tak zaczęła się moja przepiękna
przygoda. Nie umiałem pisać na maszynie, ale zgodziłem się. Na pożyczonej przez Księdza
starej maszynie przepisywałem jego doktorat. Rękopis był duży, liczył ponad 200 stron,
wszystko było po łacinie. Praca była o św. Janie od Krzyża. Często ks. Karol musiał mi
dyktować. Jak dzisiaj pomyślę, to ciarki mnie przechodzą, nie wiedziałem, że przepisuję
doktorat późniejszemu Papieżowi. Wiele dni trwała ta moja praca, gdyż - jak wspomniałem -
bardzo słabo pisałem na maszynie, to było stukanie całymi godzinami.
Ks. Karol był też częstym gościem w moim rodzinnym domu, który
stał blisko wikarówki. Choć wyglądał jak przeciętny młody człowiek, młody kapłan, to miał w
sobie coś szczególnego. Zawsze czułem, ze on zajdzie wysoko. Był pełen pokory, mimo swojej
już wtedy wielkiej wiedzy. (..).Pamiętam takie zdarzenie: byliśmy wszyscy w stodole,
młóciliśmy cepami zboże - cepami, bo o maszynie można było tylko pomarzyć. Ks. Karol
przyglądał się nam chwilę, po czym powiedział, że chciałby sam spróbować. Więc mu dałem
cepy. Zaczął młócić. Kto wtedy mógł przypuszczać, ze będzie on kiedyś Następcą św. Piotra,
że będzie zbierał plony całego Kościoła na Ziemi.
To było dla niego charakterystyczne - być zawsze blisko ludzi i ich spraw. Nie zadzierał
głowy, umiał dostrzec każdego.
Pamiętam również, jak któregoś dnia u niego w mieszkaniu
rozpłakałem się, ponieważ opowiedziałem mu, jak wzięto mnie do Bochni na posterunek milicji
i bito, tylko dlatego, ze należę do katolickiej organizacji. Powiedział mi wtedy:
"Nie płacz, Stasiu, to musi się kiedyś skończyć. Oni się kiedyś rozpadną. Długo nie może to
trwać". Jak gdyby wtedy przeczuwał, ze nastąpi upadek komunizmu w Polsce.
Był w tamtym czasie zwyczaj, że należało w swojej miejscowości pracować społecznie na
zlecenie urzędu gminy. Każda rodzina miała coś do zrobienia. Mój ojciec na przykład musiał
reperować mostek, który znajduje się do dziś przy szkole. Poszedłem wtedy do tej pracy
społecznej za niego, by wyręczyć ojca. Kiedy pracowaliśmy przy tym mostku, nagle pochwalił
ktoś głośno Pana Boga. Podnieśliśmy głowy, a tu stoi ks. Karol, który właśnie wracał Z
katechezy z Nieznanowic. Stanął przy nas i po chwili powiedział: Widzę, że coś Wam wolno ta
robota idzie. Chwycił kilof do ręki, zakasał sutannę i zaczął z nami pracować. Przejeżdżał
wtedy drogą wójt. Jak zobaczył, że ks. Wojtyła kopie rów, stwierdził, że to nie przystoi,
aby kapłan tak pracował. Wtedy ks. Wojtyła odpowiedział z uśmiechem, te żadnej pracy się
nie boi, te zna smak ciężkiej, fizycznej pracy Z czasów, gdy pracował w kamieniołomie i to
właśnie przy pomocy kilofa.
Był człowiekiem skromnym. Będąc wiele razy w jego mieszkaniu w
Niegowici, widziałem, jak mieszka. Nie miał nawet poduszki pod głowę. Nosił wtedy na
sutannie taki wełniany "kubrak", który służył mu takie jako poduszka. Kiedy powiedziałem
kobietom z Rodziny Różańcowej o tej kubrakowo-poduszkowej sprawie, zawstydziły się pewnie
trochę, bo zaraz przyniosły na "wikarówkę" poduchę. Nie miał jej jednak, o ile pamiętam,
zbyt długo. Tamtej zimy spaliło się w parafii jakieś gospodarstwo. Ludzie zostali bez dachu
nad głową.
Podobno ks. Karol oddał im wtedy takie tę swoją poduszkę.
Nie spotkałem się z Ojcem Świętym Karolem Wojtyłą, ale niedawno
był w Rzymie jeden z krakowskich kapłanów. W czasie rozmowy Jan Paweł II powiedział do
niego: "Pozdrów gorąco Stasia". Nic mi więcej nie trzeba. Modlę się za niego codziennie.
Myślę, że jednak kiedyś znów się spotkamy, może w czasie najbliższej pielgrzymki do Polski.
Anna
Gierczak:
dyrektorka szkoły podstawowej w Nieznanowicach, gdzie uczył
religii ks. Karol w 1948 r. opowiedziała pewne zdarzenie sprzed lat: Pamiętam, jak
przyszedł do szkoły. Od samego początku zwróciłam na niego uwagę. Młody, energiczny. Zawsze
po lekcjach religii miał czas, by spotykać się z dziećmi i młodzieżą. Wiedziałam, że miał
już tytuł doktora. Byłam nieraz zażenowana, że człowiek tak wykształcony uczy w wiejskiej
szkole. Ale chyba najbardziej stremowało mnie wydarzenie tamtego dnia, kiedy wracałam Z
Bochni, z jakiegoś zebrania i dostałam z przydziału miednicę. W tamtych czasach większość
rzeczy dostawało się z przydziału... Wszyscy na tym zebraniu wiedzieli, że jestem w
zaawansowanej ciąży, ale nikt mi nie zaproponował pomocy. Przyjechałam autostopem do
Pierzchowa, a dalej piechotą dźwigałam tę miednicę i jeszcze jakieś siatki z zakupami. W
pewnej chwili zauważyłam, że od strony Niegowici idzie ks. Karol. On także mnie zobaczył,
podszedł szybko i nie zastanawiając się, chwycił miednicę w ręce i pomógł mi zanieść to
wszystko do domu. Mimo że był to zwyczajny gest szacunku wobec kobiety ciężarnej, czułam
się zawstydzona, że kapłan razem ze mną taszczy te pakunki. Wiele lat później tamto
wydarzenie miało swój epilog. Moja dorastająca córka była kiedyś na wycieczce nad Morskim
Okiem w Tatrach. Był tam wtedy także kard. Wojtyła. Dziewczyna jest śmiała, więc podeszła
do Kardynała i powiedziała, że pozdrawia go mama, Anna Gierczak z
Nieznanowic. Kard. Wojtyła zamyślił się: "To Ciebie nosiła wtedy pod sercem " -
odpowiedział po chwili. Córka wyznała wówczas, że żałuje, ale nie. Wtedy była to jej
starsza siostra. Kardynał na to: Pozdrów gorąco mamę.
Ksiądz proboszcz Paweł
Sukiennik.
Ile razy ktoś z tej parafii jedzie z pielgrzymką do Rzymu Papież
pyta o ludzi, z którymi współpracował czy to w teatrze amatorskim, czy w kościele. Zawsze
każe ich serdecznie pozdrowić.
Jan
Paweł II pamięta o Niegowici. Oto kilka relacji ze spotkań z NIM.
Zofia Sarapata
córka Marii Wyporek Trzaska: Kilka lat temu wyjechałam na
jakiś czas do Włoch. Postanowiłam udać się na audiencję do Papieża. Miałam świadomość, że
ks. Karol Wojtyła, pracując w Niegowici, często przychodził do domu mojej mamy, ponieważ
brat mamy - Stanisław - nie tylko przepisywał pracę doktorską ks. Wojtyle, ale był z Nim
bardzo związany. Ks. Karol znał więc dobrze moją mamę. Będąc w Rzymie, udałam się do o.
Konrada Hejmo, prosząc o możliwość wzięcia udziału w audiencji prywatnej. O. Konrad
spojrzał na mnie. Początkowo nie wierzył,że obecny Ojciec Święty zna moją mamę, ale zgodził
się i miałam możliwość wzięcia udziału w audiencji prywatnej. Pamiętam, jakie to przeżycie,
kiedy prowadzą człowieka przez te długie korytarze, aby dojść do prywatnej kaplicy, gdzie
Ojciec Święty odprawia Mszę św. i modli się. Uczestniczyłam w Eucharystii przez Niego
celebrowanej. Tutaj muszę nadmienić, że jestem bardzo podobna do mojej mamy - to taki
szczegół, ale bardzo ważny.
Po Mszy św. przeprowadzono nas do sali obok. Było tylko kilka
osób. Po jakimś czasie przyszedł Ojciec Święty. Do każdego podchodził, dawał różaniec i
rozmawiał chwilę. Spostrzegłam, że od momentu wejścia na salę nieraz spoglądał na mnie -
jak gdyby chciał sobie coś przypomnieć. Miałam tyle do powiedzenia, ale kiedy wreszcie
doszedł do mnie, nagle coś chwyciło mnie za gardło (to z przejęcia) i nie mogłam
wypowiedzieć ani słowa, a On - patrząc na mnie i głaszcząc po głowie jak dziecko,
powiedział: "Nic nie mów, wiem skąd jesteś: córka Marysi Wyporek Z Niegowici, bo taka
jesteś do niej podobna. Co u niej słychać? Pozdrów mamę oraz jej brata Stasia ". Ja nie
powiedziałam ani słowa, tylko z moich oczu popłynęły łzy. Widziałam, jaką zdziwioną minę
miał o. Konrad. Powiedział mi później, te tak do końca to mi nie dowierzał.
To było spotkanie, którego nie zapomnę do końca życia.
Maria Wyporek Trzaska
udała się z pielgrzymką do Rzymu (z sąsiedniej parafii Gdów),
była w tamtejszej grupie jedyną osobą z parafii Niegowić. Oto jej relacja: Już pielgrzymi
wiedzieli, te zna mnie Ojciec Święty, ale to było przecież tak dawno. Kiedy szliśmy z całą
grupą do Sali Klementyńskiej, nagle stanął mi przed oczyma tamten chudy, młody ks. Karol Z
Niegowici. Nigdy nie przypuszczałam, że się kiedyś jeszcze spotkamy. Ustawili naszą grup.
Każdy chciał być jak najbliżej Papieża, to przecież zrozumiałe. A ja, ponieważ nie mam w
sobie przysłowiowej przebojowości, znalazłam się w tyle grupy. Kiedy podszedł Ojciec
Święty, chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam, zabrało mi głos - to przecież wielkie
przeżycie.
Ojciec Święty starał się z tymi, którzy byli blisko, zamienić
słowo, a ja byłam za daleko. Zrobiono nam wspólne zdjęcie i Ojciec Święty zaczął oddalać
się od naszej grupy. Było mi trochę żal, że się nie przypomniałam. Nagle obejrzał się,
spojrzał w moją stronę i zapytał: - Marysia?
Odpowiedziałam: - Tak. Wtedy wrócił, podszedł do mnie, wszedł między wszystkich z grupy,
zaczął pytać - wspominać Niegowić. A na koniec ucałował mnie w głowę i kazał wszystkich
pozdrowić. Jak on wiele pamiętał! Pytał mnie również o brata, Stasia. Byłam wtedy
szczęśliwa. On jeszcze pamiętał!
Krystyna
Miszczyk
wspomina swój pobyt oraz spotkanie z Janem Pawłem II w
Rzymie: Kiedy powiedziałam że jestem z Niegowici, wypytywał mnie o wielu ludzi - jeszcze
pamiętał. Na koniec prosił, abym wszystkim w parafii przekazała pozdrowienia.
ks. Jarosław Cielecki:
Kilka miesięcy później udałem się do Rzymu w II Pielgrzymce Rodziny Radia Maryja. Kiedy
szliśmy w kolejności do Ojca Świętego, nagle podszedł do mnie ks. prał. Stanisław Dziwisz i
zapytał:
- Ksiądz pochodzi z Niegowici ? Odpowiedziałem, że tak. Wtedy Ksiądz Prałat oświadczył, że
kilka dni temu Ojciec Święty obejrzał spektakl. Kiedy podszedłem do Jana Pawła II i o.
Konrad mnie przedstawił, mówiąc, że jestem z Niegowici, Ojciec Święty zaczął wypytywać o
wielu parafian. Wspomniałem na koniec o spektaklu, a on uśmiechnął się i powiedział:
"Dobrzeście to zrobili". Byłem naprawdę szczęśliwy, kiedy takie słowa usłyszałem z ust Jana
Pawła II. Powiedziałem Ojcu Świętemu, że tych aktorów z przedstawienia przywiozę za kilka
tygodni na audiencję.
Literatura:
Jan
Paweł II - Dar i Tajemnica, WAM Kraków, 1996
Ks.
Adam Boniecki - Kalendaium życia Karola Wojtyły, Znak 1983
Ks.
Mieczysław Maliński - Wezwano mnie z dlaekiego kraju, Pallottinum Poznań 1980
Ks.
Jarosław Cielecki - Wikary z Niegowici, ksiądz Karol Wojtyła, Częstochowa
1996
Zofia
Sarapata - Gdzieś w sercu pozostała Niegowić, Wiadomości Gdowskie nr 22-23,
1996 r.
Fotografie:
Bogdan
Sarapata, Ireneusz Sochacki, archiwum domowe. oprac. Bogusław Trzaska |